Moje wspomnienia o Stanisławie Opieli
Kazimierz Swędrzyński
Moje wspomnienia o Stanisławie Opieli Poznaliśmy się 61 lat temu podczas egzaminów wstępnych na filologię polską. Wówczas zwracaliśmy się do siebie per pan. Po rozpoczęciu zajęć trafiliśmy do grupy C, gdzie większość z nas była starszym rocznikiem. W grupie tej mieliśmy niepełnosprawnego kolegę – niewidomego i bez rąk. Staszek podobnie jak inni koledzy pomagał Michałowi, który po latach już jako poeta został Człowiekiem Roku. Stachu uczestniczył w życiu towarzyskim grupy. Był pilnym studentem, zawsze przygotowanym do zajęć. Nikt z nas nie wiedział, że jest zakonnikiem. Jako pierwszy i jedyny z kolegów byłem zaproszony do jego mieszkania. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu na drzwiach lokalu zobaczyłem napis „oo. jezuici”, a gdy byłem już w pokoju – wyszedł z niego i po chwili wrócił w sutannie i koloratce. Przez 5 lat studiów większość studentów nie wiedziała, że jest zakonnikiem, gdyż na uczelnię, a później przez większość życia chodził w stroju cywilnym. Od niego dowiedziałem się, że już od bardzo wczesnej młodości chciał wstąpić do zakonu, w czym wspomagał go ojciec. Po szkole podstawowej wstąpił do szkoły prowadzonej przez jezuitów przy klasztorze w Kaliszu, gdzie zaliczył dwie klasy szkoły średniej. Panowała tam wysoka dyscyplina, duży rygor, do tego serwowano ubogie wyżywienie – co doprowadziło do tego, że z trzydziestu przyjętych uczniów tylko trzech wytrwało do końca. Maturę zrobił w wieczorowym liceum w Poznaniu i tu osiadł na wiele lat, studiując. U jezuitów panowała dobra atmosfera, miał
76
tam dużą swobodę, której nie nadużywał. Mógł palić papierosy, a i wracać późną porą, gdy brydż się przedłużał. W brydża lubił grać przez całe życie, gdy tylko miał ku temu okazję. W towarzystwie kolegów zawsze zachowywał się swobodnie, był przystojny, wesoły, dowcipny, lubił żartować i przekomarzać się. Robił dobre wrażenie. Ubierał się elegancko, zawsze modnie, podobał się dziewczynom. Po studiach zaprosił mnie wraz z żoną na swoją mszę prymicyjną w kościele jezuitów. Po mszy było przyjęcie, na którym wśród zaproszonych gości byli również niektórzy nasi wykładowcy z uczelni. Doktorat zrobił we Francji, gdzie studiował filozofię. Z Francji wrócił czerwonym samochodem, wówczas w Polsce nieosiągalnym marzeniem. Lubił samochody, lubił prędką jazdę i to doprowadziło go do poważnego wypadku, który zakończył się szpitalem i skasowaniem auta. Staszek uwielbiał i rozpieszczał wszystkie swoje i nasze psy. Dostał od nas owczarka niemieckiego, którego zabrał ze sobą do Falenicy, gdzie otworzył redakcję „Przeglądu Powszechnego”. Od innych przyjaciół dostał jamnika, którego zabrał ze sobą do Rosji, gdzie działał wiele lat. Gdziekolwiek był, zawsze utrzymywał z nami kontakty, pisząc długie listy. Wszędzie nawiązywał przyjaźnie, powiększając grono znajomych i przyjaciół. Był bardzo towarzyski i zawsze mile widziany. W tym roku miał z nami spędzić święta Bożego Narodzenia. Brakuje nam Go.