TEMAT NUMERU ▪ TRÓJGŁOS FRANCISZKAŃSKI ▪
Kościół BRAT MNIEJSZY KONWENTUALNY Zdzisław Kijas OFMConv
BRAT MNIEJSZY Eligiusz Dymowski OFM
G
dy słucham dziś krytycznych wypowiedzi o Kościele, nie ukrywam, że napawa mnie wielki smutek. Zdaję sobie jednak sprawę, że wiele tych głosów słusznie wyraża swoje oburzenie i rozczarowanie, ponieważ pośród członków Kościoła znalazło się stado drapieżnych wilków w owczej skórze, których życie i świadectwo w niczym nie przypominają wezwania Boga, skierowanego niegdyś do całej społeczności synów Izraela: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz!” (Kpł 19,2). Nie da się też ukryć faktu, że są takie osoby, które wciąż balansują na granicy ignorancji oraz braku podstawowej wiedzy religijnej, dlatego nie tylko nie rozumieją istoty samego Kościoła, ale również własnych zadań i obowiązków wypływających z przyjętych sakramentów. Przed wielu laty przestrzegał przed takim rozumowaniem kard. Joseph Ratzinger: „Przyszłość Kościoła również dzisiaj zależy od tych, którzy mają głębokie korzenie i żyją pełnią własnej wiary, a nie od tych, którzy jedynie dają recepty. […] Nie potrzebujemy Kościoła, który w politycznych «modlitwach» celebruje kult działania. Taki Kościół jest całkowicie zbędny. Dlatego też upadnie on sam z siebie. Pozostanie Kościół Jezusa Chrystusa. Kościół ten wierzy w Boga, który stał się człowiekiem i obiecuje nam życie wieczne” („Przyszłość wiary”). Okazuje się jednak nadal, że mimo ponad dwóch tysięcy lat swojego istnienia, Kościół wciąż musi mierzyć się z potęgą zła, które za wszelką cenę próbuje podważyć sens jego istnienia. I chociaż sam
38
Chrystus zapewniał, że „bramy piekielne go nie przemogą”, to jednak nie zwalnia nas, członków tej wspólnoty Mistycznego Ciała, z obowiązku, by poważnie brać na siebie pełną odpowiedzialność za jakość tej charyzmatycznej instytucji. Od samego początku fundamentalną misją Kościoła było i jest głoszenie Ewangelii oraz wskazywanie grzesznemu człowiekowi drogi do świętości i wiecznego zbawienia. Ta droga bywa często kręta i trudna, ale możliwa do osiągnięcia – czy to się komuś bardziej czy mniej podoba – właśnie dzięki Kościołowi, ponieważ jak uczy Sobór Watykański II jest on „w Chrystusie jakby sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego” (LG 1). Człowiek współczesny przeżywa kryzys tożsamości. Często szuka życia łatwego i wygodnego, opartego na półprawdach i pustce zagłuszanego sumienia, dlatego tak trudno mu jest „obarczyć” siebie „słodkim jarzmem” Bożych przykazań, które są wymagające i konsekwentne do końca. Tylko że tej prawdy Chrystusowy Kościół nigdy się nie wyrzeknie i nie zaprzestanie jej głosić. Samotność człowieka, zaplątanego w sieć nowoczesnej technologii, na pewno kiedyś odczuje głód Boga. Tym miejscem spotkania może być wówczas Kościół, nieważne czy wielki czy mały, ale przepełniony wiarą i modlitwą, w którym sakramenty przyjmuje się i przeżywa jako służbę Bogu w radosnym obmywaniu nóg swojemu bliźniemu. To jest właśnie Kościół żywej wspólnoty, która przyjęła kiedyś ten dar jako zbawienną dla siebie i dla innych łaskę.
C
zym lub lepiej kim jest Kościół? Takie pytanie postawiłem ks. Stefanowi Wyszyńskiemu. Odpowiedział mi, że „Kościół jest Bożo-ludzki. Bóg w Kościele jest cierpliwy, a ludzie niecierpliwi, bo bardzo często na swój sposób i tylko po swojemu, a nie po Bożemu, kochają Boga. Chcieliby dla Niego wszystkich zwycięstw, tymczasem Bóg zwycięża nie tylko burze na morzu, ale jeszcze większe zwycięstwo odnosi na krzyżu”. „Bardzo często brak jest zrozumienia – dopowiadał – że Kościół nie jest tylko zwycięski, mający prawdę i niezłomne zasady moralne. Kościół musi być ponadto na krzyżu, bo i jego Założyciel był na krzyżu. Kościół musi cierpieć, bo Chrystus cierpiał. Kościół musi składać ciężkie ofiary, bo Chrystus złożył z siebie ofiarę. Musi niekiedy milczeć, być oplwany, ubiczowany i na śmierć skazany… Nieraz go już w grobie ułożą, napiszą artykuły, że sprawa z nim skończona, a on ‘trzeciego dnia’ zmartwychwstaje! […] My znowu chcielibyśmy, aby zmartwychwstał natychmiast. Po co ‘trzeciego dnia’? Załatw to zaraz! Jeżeli możesz ‘trzeciego’, to możesz i dziś! A jednak trzeba poczekać, jak rolnik czeka na wzejście ziarna, które jesienią rzucił w rolę. Może powiedzielibyśmy: po co siać w jesieni, zróbmy to w maju. Przecież wcześniej nie wyrośnie. – A jednak w jesieni wrzuca się ziarno. Potem przychodzą słoty, wichry, śniegi, mrozy, błoto. Coś tam wreszcie z trudem się przebije i wzrośnie, jak niejednej wiosny, która się nie spieszy, namyśla się jakby, tak jej jakoś ciężko i niepilno przyjść na świat. Aż wreszcie słońce przygrzeje i wszystko wybucha! Takie ‘wybuchy gorą-