FELIETON
Kościół przez dziurkę od klucza Agnieszka Zaucha RM franciszkanka, filozof, pedagog, pielęgniarka, przełożona Domu Prowincjalnego Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Krakowie
M
yślę „Kościół”, a przed oczyma wyobraźni przesuwają się kolejne obrazy, których bogactwo zdaje się być niewyczerpane, więc stoję onieśmielona, jak ktoś, kto dotarł do podnóża niebosiężnej góry. Od tak dawna marzył, by się tam wspiąć, poczynił wiele przygotowań, a teraz, gdy wreszcie przed nią stoi, zaczyna wątpić, czy zdoła dotrzeć do szczytu, ginącego gdzieś wysoko w chmurach. Być może całkiem podobnie skończy się moja przygoda zwięzłego ujęcia rzeczywistości – z samej swej natury wymykającej się prostym ujęciom – jak zresztą dzieje się ze wszystkim, co łączy w sobie elementy Boskie i ludzkie. Mogę więc zostać w miejscu, w którym jestem, ryzykując utratę czegoś niezwykle cennego, albo podjąć trud wspinaczki, by choć ukradkiem dotknąć Tajemnicy. Ruszam zatem za głosem pragnienia, bo czuję, że w nim Ktoś Nieskończenie Większy zostawił ślad swojego PRAGNĘ. Nie pozwala to, rzecz jasna, nawet na chwilę wytchnienia, zapraszając coraz dalej i dalej... Z biegiem czasu okazuje się jednak, że owo „dalej” niekoniecznie oznacza „wyżej”, ale na pewno „głębiej” i być może – jeśli nie zabrzmi to zbyt zuchwale – również „bliżej” prawdy rzeczywistości. Dlaczego? Bo trzeba
będzie stawić czoła wielu sprzecznościom, przemykając między Świętością Boga a własną grzesznością, między Jego Niewzruszoną Miłością a naszym wyrafinowanym altruizmem, między Jedyną Prawdą a wielością naszych subiektywnych prawd, czyli ostatecznie – między Światłem a ciemnością. Teraz, gdy tej ciemności zdaje się być więcej niż kiedykolwiek wcześniej, wracam myślą do owego pamiętnego piątku, gdy człowiek ukrzyżował swego Boga. Wtedy również, drżącą z przerażenia Ziemię, spowiła ciemność, ale oto z przebitego Serca Ukrzyżowanego wypłynął ożywczy strumień Krwi i Wody – początkowo nikły, niewiele znaczący – ot, zwykła oznaka śmierci Skazańca, ale z biegiem czasu ów niepozorny strumień stał się potężną rzeką, której nurty rozlewają się w wodach słonych, a wtedy wody te stają się zdrowe. Wszystkie też istoty żyjące, od których tam się roi, dokądkolwiek potok wpłynie, pozostają przy życiu. I tak jest od przeszło 2000 lat; życiodajny Strumień Krwi i Wody, nieprzerwanie uobecniany Sakramentami Kościoła – Chrztem i Eucharystią, nadal buduje jego wewnętrzną tożsamość i ożywia. Rzeczywiście, Nurty rzeki rozweselają miasto Boże – uświęcony przybytek Najwyższego. Bóg jest w jego wnętrzu,
więc się nie zachwieje; Bóg mu pomoże o brzasku poranka. Tak, noc cierpienia może wydawać się bezkresna, mrok coraz gęstszy, a jednak – paradoksalnie – zarówno najbardziej wyrafinowane idee człowieka, jak i sprzysiężone siły zła pozostają bezsilne wobec potęgi Bożej Miłości przyobleczonej w ludzką kruchość i grzeszność. Zresztą, wystarczy na chwilę zmienić perspektywę i popatrzeć nieco bardziej z bliska; już nie jak ze szczytu wyniosłej góry, ale jak przez dziurkę od klucza, by zobaczyć, że Kościół, a być może również nasz dziwny świat, opiera się na ramionach tych najsłabszych, najbardziej udręczonych cierpieniem, a przy tym najmocniej zanurzonych w Bogu, Który Kocha. Czy może być coś bardziej bezbronnego niż miłość? Bóg – Pierwszy Bezbronny w swym Człowieczeństwie – wybrał Drogę Miłości, drogę bardzo konkretnego człowieka o jedynej, oryginalnej historii, niepowtarzalnych rysach twarzy i serca... Po co? Być może po to, by zwielokrotniona w milionach udręczonych przypominała prawdę, kapitalnie ujętą przez André Frossarda, że dopóki będzie istnieć możliwość jednego współczującego spojrzenia, Ziemia przetrwa, bo przez takie spojrzenia przechodzi czułość Boga...
79