RECENZJE
LITERATURA
Obiecanki-cacanki Tytuł czyli kucyki Podtytuł kłusują do urn
Witam ponownie! Po krótkiej – zdecydowanej
zbyt krótkiej – przerwie na kucykowe przygody, wracamy do tematyki plasterko-życiowej. Dzisiaj na warsztat trafiają dwa zeszyty (46-47), zamykające w sobie jedną opowieść. A kto ją dostarcza? Ted Anderson, odpowiedzialny za scenariusz, i ilustrująca go Agnes Garbowska! Czy tym razem zasłużyli sobie na entuzjazm ze strony czytelników? ~Malvagio Historia zaczyna się niewinne – mieszkańcy Ponyville zebrali się na ceremonii otwarcia nowego placu zabaw na wzgórzu życzliwie udostępnionym miastu przez rodzinę Apple. Radosne wydarzenie zostaje niestety zakłócone przez niespodziewane trzęsienie ziemi, które pozostawia po sobie jedynie ruinę. Szybko okazuje się, że katastrofa wybrała absolutnie najgorszy moment dla organizującej całe wydarzenie Pani Burmistrz – zbliżają się bowiem wybory, a z chwilowego wstrząsu na jej politycznym wizerunku zamierza skorzystać nikt inny, jak sam Filthy Rich. Jego obietnice znajdują chętne uszy, ale czy mogą równać się z doświadczeniem klaczy? Jak poradzi sobie ona z pierwszym od wielu lat prawdziwym rywalem? Po co w Ponyville dziennikarz polityczny? Czy Pani Burmistrz naprawdę jest imieniem? I co wywołało trzęsienie ziemi?!
10
Cóż, nie na wszystkie pytania znajdą się odpowiedzi… na niektóre są one zaś oczywiste. Gdyby Filthy Rich przegrał, nie byłoby historii do opowiedzenia, prawda? Choć właściwie bywały już w kuco-komiksach przypadki, gdy takie szczegóły nie odgrywały żadnej roli… ale popadam w dygresje. Z przykrością muszę stwierdzić, że potencjału drzemiącego w punkcie wyjściowym nie udało się przebudzić. W opowieści brakuje jakiegokolwiek elementu „wow!“ (cóż, przynajmniej pozytywnego), a przez to jej absolutna przewidywalność boli. Nie znaczy to jednak, że jest zupełnie pozbawiona pozytywów; do ich grona można zaliczyć, o dziwo, jakość kreski. Czytelnika nie powitają żadne cuda – mimo wszystko to wciąż Garbowska – ale to chyba jej najlepsze dotychczasowe dzieło, za co należy się jej pochwała. Oba zeszyty są wolne od najbardziej charakterystycznych dla niej wad – podczas lektury przez cały czas czułem, iż mam do czynienia z komiksem, a nie luźnym zbiorem ilustracji, a przypadki kopiowania kadrów tym razem działały w służbie narracji. Oby tak dalej! Kolejnym elementem, który zasłużył na pochwałę, jest zręcznie, właściwie mimochodem wplecione przesłanie, iż przyjaźń nie wymaga jednomyślności – nawet, kiedy w grę wchodzi polityka. Część świty Twilight zdecydowała się z różnych względów poprzeć Filthy Richa – niektóre były sensowne, niektóre całkiem idiotyczne, ale pomimo rozbieżności opinii, przyjaciółki wcale nie skoczyły sobie do gardeł. Ba, nie obraziły się nawet na siebie i nie zerwały znajomości, niebywałe!