Następny!
Dokumenty proszę. Cel wizyty? Chcecie dowiedzieć się, czy warto zagrać w grę wydaną w 2013 roku, wyglądającą jak gra z 1993 roku? Mam nadzieję, że poniższa recenzja rozwieje podobne wątpliwości. Niech żyje Arstoczka! ~Richtus Papers, Please to symulator urzędnika weryfikującego dokumenty osób przekraczających granicę między dwoma fikcyjnymi, skonfliktowanymi ze sobą krajami: Arstoczką i Kolechią. Szerzej można spojrzeć na tę grę jako symulator urzędnika w ogóle – zupełnym przypadkiem dostajemy robotę, o której nie mamy początkowo zielonego pojęcia, następnie wdrażamy się do nowych obowiązków i skupiamy się na tym, by jak najlepiej wykonywać swoją pracę, mimo iż codzienne zmiany wytycznych mogą przyprawić o zawrót głowy. Z czasem dochodzimy do wprawy i jesteśmy w stanie pracować z efektywnością gwarantującą utrzymanie stołka i zapewnienie swojej rodzinie godnego życia – nasza wypłata zależy od liczby obsłużonych podróżnych. Wcześniej czy później w umyśle gracza pojawi się jednak myśl, która kusi też niejednego prawdziwego urzędasa, a mianowicie: reguły regułami, wymogi wymogami, a ostatecznie to właśnie ja mam władzę i podejmuję decyzję, co zrobić z danym petentem! Przy tym, jeśli będę dostatecznie sprytny, to nie spotka mnie żadna kara – przepuścić kogoś bez paszportu? Ach, przecież dobrze mu z oczu patrzyło! Nie to, co temu okropnemu kapitaliście z zachodu – niech nam się tutaj nie pcha między uczciwie pracujących
56
towarzyszy – cóż z tego, że ma wszystkie potrzebne dokumenty? Jedna czerwona pieczątka przystawiona, gdzie trzeba i nie postawi stopy w naszym pięknym kraju! Zdecydowanie powinniśmy o tym pamiętać przy następnej wizycie w jakimkolwiek urzędzie... Praca urzędnika imigracyjnego nie należy wcale do łatwych. Do osiągania dobrych rezultatów potrzeba niemałej koncentracji i drobiazgowości w szczegółowym sprawdzaniu dokumentów każdego z petentów – to jednak tylko pogłębia immersję. Z kolei każdy wybór moralny, którego dokonujemy, odrywa nas od rutyny i pozwala jeszcze lepiej wczuć się w nieprzekupnego urzędnika, stojącego na straży porządku, bądź „człowieka interesu“, który potrafi z całego tego zamieszania wyciągnąć jak najwięcej korzyści...a może nawet w intryganta, chcącego zmienić bieg historii Arstoczki. Jak już wcześniej sugerowałem, grafika, jaką raczy nas gra, delikatnie mówiąc, nie powala na kolana. Z drugiej strony wszechobecne piksele pogłębiają klimat ogólnej biedy i szarości, które towarzyszą życiu w komunistycznej Arstoczce, więc można to też potraktować jako sensowny zabieg stylistyczny. Mimo wszystko byłbym zachwycony, gdyby petenci byli ładniej odwzorowani – sporadycznie zdarzają się problemy z identyfikacją płci widzianego przez nas zlepka pikseli, a modele ludków próbujących siłowo sforsować nasz posterunek graniczny są tylko o jedno ogniwo ewolucji oddalone od stickmana, jakiego rysowaliśmy na etapie przedszkola.