Przegląd Wielkopolski ● 2021 ● 1(131)
na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, skąd następnie z powodów politycznych został relegowany. Nie znałem jednak szczegółów wydarzeń z marca 1968 roku. Poznałem je dopiero dzięki lekturze tekstu profesor Zofii Trojanowiczowej Jedna poznańska historia dedykowana wszystkim byłym – obecnym – przyszłym członkom komisji dyscyplinarnych. Tekstu, który był i wciąż jest dla mnie osobiście bardzo ważny, ponieważ z konieczności musiał zastąpić mi tę rozmowę z Ojcem, która nigdy się niestety nie odbyła. Przytoczony przez Zofię Trojanowiczową w całości list od Panasa, w którym opowiada on o poznańskich wydarzeniach z bardzo osobistej perspektywy, w którym mówi nie tylko o okolicznościach, ale także o towarzyszących im emocjach, z konieczności traktuję więc jako list także do mnie, do jego syna. Dla mnie Władysław Panas jednoznacznie i nieodwołalnie kojarzy się z Lublinem, miastem zesłania, które z czasem stało się jego nową, prywatną ojczyzną. Było to jedyne miejsce w Polsce, gdzie mógł podjąć studia po zwolnieniu z aresztu, trudno więc mówić o świadomym wyborze. Lublin pojawił się w jego życiu równie niespodziewanie, co nieodwołalnie. I tak już zostało. Tu, w Lublinie, w pełni dojrzał, założył rodzinę, rozpoczął pra-
cę na uniwersytecie, z czasem stał się ważną postacią życia intelektualnego i kulturalnego miasta. Tutaj też, w mieście, o którym wiedział tak dużo, na starówce otrzymał swój własny zaułek (Zaułek Władysława Panasa). W ten sposób historia się zamknęła, niegdysiejszy przybysz stał się częścią miasta, które – jak sądzę – pokochał. O tym wszystkim myślałem w drodze do Poznania. Zastanawiałem się także, dlaczego nigdy nie opowiadał mi o marcu 1968 roku. Pamiętam tylko, jak pewnego razu powiedział, że to są sprawy dla niego dawno zamknięte i nie chce do nich wracać. Odniosłem wtedy wrażenie, że jest to dla niego bardzo osobista historia i że wcale o niej przez te wszystkie lata nie zapomniał. Ojciec od samego początku konsekwentnie uczył mnie i moje rodzeństwo obserwowania skomplikowanej tkanki miasta, odsłaniania jego wielowątkowej historii i ukrytej symboliki. W ten sposób odkrywał przed nami Lublin – nasze rodzinne miasto. Jadąc do Poznania, żałowałem, że nie jedziemy tam razem i że nie pokaże mi miejsc, w których w 1968 roku rozegrał się bardzo ważny epizod z jego biografii, nie opowie mi o swoich kolegach z tamtego czasu… To jest jedna z tych rzeczy, których wciąż żałuję teraz, kiedy już Go z nami tu nie ma.
Andrzej Byrt
Once upon a time in Poland… Pewnego razu w Polsce... Zdarzyło się w marcu 1968 roku w Poznaniu Kiedy przyszła wiadomość o śmierci Babci i dacie jej pogrzebu w marcu 1968 roku, rodzice zdecydowali, że pojadą nań sami, a my, ucząca się trójka braci (dwóch moich młodszych i ja najstarszy z nas), pozostaniemy w Poznaniu. W Polsce już wtedy wrzało. Pierwsze zawieruchy miały miejsce w Warszawie; media przedstawiały je jako rozruchy
wrogów Polski Ludowej, chcących obalić jej sprawiedliwy ustrój, więc rodzice przed wyjazdem na pogrzeb babci do Czechosłowacji zobowiązali nas do niedołączania się do jakichkolwiek ruchów protestujących z obawy o konsekwencje dla nich i dla nas. Obiecaliśmy im to oczywiście, więc odjeżdżali – wydawało się nam – uspokojeni. 15