HMP: Historia Eisenhand zaczęła się w "lochach Linz". To dosłownie metalowe miasto: bardzo industrialne, pełne maszynerii i stali, o czym śpiewacie nawet w jednym z waszych kawałków, "Steel City Sorcery". Czy doras tanie w Linz wpłynęło na wasz gust muzyczny? Jest jakieś powiązanie? Eisenhand: Myślę, że położenie geograficzne nie ma znaczenia i nie wpłynęło na nasz gust. Wszyscy pochodzimy ze wsi, Linz to tylko miejsce, gdzie nasz zespół nabrał finalnego kształtu, ale energię do tego czerpaliśmy skąd się dało. To skromne miasto i jeśli chcesz, by coś się tam działo, musisz zrobić to sam. "Steel City Sorcery" to nasz hymn dla wszystkich zmotywowanych ludzi, dzięki którym udało się stworzyć tak kwitnącą metalową scenę i miejsce, do którego w tak małym miasteczku możesz pójść i dobrze się bawić.
Foto: Gypsy’s Kiss
tra jeden od drugiego, chodziliśmy razem do szkoły. Razem kibicowaliśmy West Hamowi i pasjami pochłanialiśmy kolejne rockowe płyty. Nieuniknione było, że za chwilę założymy wspólnie kapelę, co w końcu zrobiliśmy. Docelowo Steve chciał być perkusistą, ale kiedy założyliśmy zespół, zaczął grać na basie. Był bardzo zdolnym uczniem, był cholernie ambitny i pojętny. Ja, Steve i Paul Sears chodziliśmy na masę różnych koncertów, widzieliśmy naprawdę dużo świetnych kapel w latach 70tych! Steve'a zawsze wyróżniała jego ciężka praca, pewna etyka w stosunku do muzyki, gość miał po prostu naturalne predyspozycje do zostania gwiazdą rocka, choć z drugiej strony, był zawsze bardzo spokojną, wyważoną osobą, która niesamowicie denerwowała się przed koncertami. Dlaczego Wasze drogi się rozeszły? Nie było żadnych animozji między nami, po prostu każdy poszedł w swoją stronę. Byliśmy młodzi, ja i Paul byliśmy niezłymi imprezowiczami, Steve taki nie był. To był jego poświęcenie i dzięki temu poświęceniu Maiden odniósł spektakularny sukces, na który my nigdy byśmy nie zapracowali. No właśnie, Steve to nie tylko świetny basista, ale też wspaniały kompozytor i "mózg operacyjny". Przejawiał już takie cechy charakteru w latach 70-tych? O tak, nawet jeśli ja pisałem całą muzykę dla Gypsy's Kiss, to wiedziałem, że Steve ma ogromny dar komponowania i w pewnym momencie to eksploduje. Nie pomyliłem się. Z tego co kojarzę, w 2013 roku oryginalny skład Gypsy's Kiss miał okazję spotkać się ponownie. Jak wspominasz tamten meeting? Tak było! Spotkaliśmy się jakoś przed Świętami Bożego Narodzenia w 2013 roku, podczas koncertu mojego ówczesnego zespołu, The Front Covers. Wspaniały wieczór. Spotykamy się od tamtego czasu na koncertach Maiden i British Lion, rozmawiamy przez telefon - ostatnio gadaliśmy kilka tygodni temu, kiedy nasza płyta była już w fazie miksów. Steve to naprawdę świetny gość. Wiesz, dla mnie on zawsze będzie tym długowłosym dzieciakiem ze szkoły, z którym założyłem mój pierwszy zespół! David, to teraz tak szczerze i bez ściemy: istnieją jakieś nagrania Gypsy's Kiss z lat 70tych? Tak, istnieją. Ale ani ja ani Paul nie jesteśmy
68
GYPSY’S KISS
w ich posiadaniu. Steve je ma! Cholera, a już myślałem, że kolejnym krokiem będzie próba namówienia Ciebie żebyś mi je wysłał (śmiech). Gypsy's Kiss zakończyło działalność w 1975 roku. Co porabiałeś przez te wszystkie lata, bo chyba nie odwiesiłeś gitary na kołek? Nie, cały czas byłem aktywny i grałem z różnymi kapelami, wiesz jak jest: covery, trochę popu i soulu, grałem nawet country. Miałem wspaniałe muzyczne życie. Po cichu nagrałem nawet dwa solowe albumy! Wiesz co jest dla mnie niesamowite? Że Iron Maiden stało się tak ogromne, że ich fani docierają do historii takich bandów jak Gypsy's Kiss i wciąż chcą je poznawać po tych wszystkich latach. Tak, fani Maiden to prawdziwi rockowi maniacy, kochają swój ulubiony band bezgranicznie i uwielbiają odkrywać historię. Nie znam chyba bardziej zaangażowanych fanów od fanów Maiden! Uwielbiam ten klimat. Na przykład pub Cart & Horses w Londynie zrzesza wielu z nich, co jest świetne, bo to miejsce jest dla mnie szczególne w moim życiu. Chodziłem tam na koncerty już w 1971 roku a potem miałem na tyle szczęścia, żeby zagrać tam jeden z pierwszych koncertów w 1974 roku. Potem po reaktywacji Gypsy's Kiss zagrałem tam chyba ze trzy czy cztery razy i nie mogę się doczekać aż pub zostanie ponownie otwarty, żeby znów stanąć na tamtejszej scenie! David, jestem pewien, że jest jeszcze masa niesamowitych historii do opowiedzenia, ale myślę że jak na pierwszy wywiad Gypsy's Kiss dla polskiej braci, powiedziane zostało już naprawdę wiele. Ostatnie słowa do Polskich fanów zostawiam Tobie. Dzięki za wywiad! Polska znana jest w UK i w zasadzie na całym świecie jako dom dla rocka. Jestem naprawdę bardzo wdzięczny za każde wsparcie dla Gypsy's Kiss płynące z Polski i szczerze, bardzo bym chciał zagrać kiedyś koncert na Polskiej ziemi. Dziękuje Wam bardzo! Marcin Jakub
Jakie macie zdanie o lokalnej metalowej scenie i ogólnie scenie austriackiej? Myślicie, że wasz zespół jest jej ważną częścią? Chcecie grać głównie lokalnie, czy wolicie koncertować za granicą? Eisenhand: Wierzę, że austriacka scena ma się najlepiej w ostatnich latach. Dziesięć lat temu byłoby mi trudno wymienić chociaż dziesięć dobrych, nowych zespołów, ale dziś wydaje się, że z każdego zakątka tego pustkowia wychodzi masa świetnych składów grająca każdy gatunek. Odważę się stwierdzić, że to seria koncertów Steel City Sorcery, w której organizacji braliśmy udział (Domaniac jest główną, odpowiedzialną za to osobą), mogła zmotywować kilka osób, by się uaktywnić, ale może to tylko ostatni zapłon, którego potrzebowali - mieć miejsce, gdzie mogliby wystąpić. Granie tu to świetna zabawa, bo lubimy grać dla naszych przyjaciół i fanów, ale nie możemy się też doczekać częstszego grania za granicą i niesienia pochodni w odległe krainy! Większość dzisiejszych zespołów metalowych gra w bardziej lub mniej nowoczesny sposób. Jeśli już inspirują się latami 80., to raczej końcówka dekady, wy brzmicie bardziej jak jej początki. Co sprawiło, że wolicie taki styl? Eisenhand: Lata 70. i początki 80. mają w sobie ducha wyzwolenia - co oczywiście jest kontynuacją lat 60., ale trochę bardziej dziką i agresywną - co jak dla mnie jest tym, o co chodzi w heavy metalu. W późnych latach 80. było więcej tego całego gwiazdorzenia, wielkich biznesów z mnóstwem show i medialnym cyrkiem. To też dobra zabawa, ale myślę, że trochę odległa od pierwotnych założeń i ducha, w którym chcieliśmy żyć. Surowość i prostota "Fire Within" jest jego największą zaletą. Wydaje się, że chcieliście nagrać album w stylu DIY, więc dlaczego nie zrobiliście tego na własną rękę? Eisenhand: (śmiech) Próbowaliśmy! Jest gdzieś pełna wersja tego albumu, którą nagraliśmy sami, ale myślę, że problemem był brak czasu i motywacji, połączony z upartym perfekcjonizmem, który stał na przeszkodzie do jej skończenia. Zawsze świetnie się bawię nagrywając demówki i EPki, ale to już było trochę za dużo. Potem, półtora roku później, skończyliśmy nagrania z dwójką braci - nigdy nie widziałem zespołu pracującego z taką łatwością, jak oni - który, jak myślę, wydobył z nas wszystko, co najlepsze. Nagranie tej płyty wcześniej i pozwolenie jej "odleżeć" swoje na tak długo dało nam czas, by dopracować najdrobniejsze deta-